Śląskie wspomnienie
Zielonogórscy koszykarze w miniony weekend wygrali pewnie i bez większych problemów we Wrocławiu ze Śląskiem. Dziś na nikim nie robi wrażenia taka wygrana. Gdyby Stelmet - opromieniony wygraną w euroligowym meczu w Monachium - przegrał na Dolnym Śląsku, w środowisku taki wynik uznany byłby za sensację. Ot, wygrali, bo wygrać musieli. Niby nic, a jednak pomyślałem sobie: jakich my czasów dożyliśmy! Kilkanaście lat temu miałem okazję być na meczu w ówczesnej hali Ludowej - (dziś to ta sama Orbita). Śląsk był wówczas potentatem finansowym, a sportowo wrocławianie lali w polskiej lidze prawie każdego bijąc się także w Europie. Wójcik, Zieliński, McNaull, Miglinieks - to były firmy, na które ludzie ciągnęli i to nie tylko we Wrocławiu. Szefem ówczesnego Śląska był znany dziś niekoniecznie ze sportowych aren - Grzegorz Schetyna. Naprzeciwko wielkiego WKS-u (jak pięć tysięcy gardeł zaczęło skandować w hali : "WKS, WKS" - wrażenie podobne jak dziś na CRS-ie) szary, biedny kopciuszek - zielonogórski Zastal. Nasi przegrali wtedy astronomicznie wysoko: 52:100.
Przypomniałem sobie tamtą porażkę, bo dziś z perspektywy czasu ówczesny układ sił budzi już tylko uśmiech. Nasi są wielcy, zdaniem niektórych na polską ligę wręcz za potężni. Z drugiej strony Śląsk, który podnosi się z kolan po latach dominacji, a później latach koszykarskiego niebytu. We Wrocławiu mają wielkie ambicje, by powoli, krok po kroku odtworzyć siłę nawiązującą do tamtego Śląska z lat 90-tych. Dziś jednak takim Śląskiem jest Stelmet. W życiu bym nie przypuszczał, ze na przestrzeni zaledwie kilkunastu lat królewicz zamieni się odrywaną rolą z kopciuszkiem. A jednak!
Miażdżąca siła?
Oglądając mecz ze Śląskiem doszedłem do wniosku, że - chcąc nie chcąc - w podświadomości koszykarskiego środowiska w Zielonej Górze jest coraz mniej miejsca na pokorę, a coraz więcej pewności siebie. Moc, którą drużyna pokazała w Monachium, utwierdziła mnie w przekonaniu, że dziś - czy to się komuś podoba czy nie - w Zielonej Górze jest najlepszy zespół w historii. Wiem, że kibice wciąż mają sporo wątpliwości: Bo Eyenga wciąż jest nierówny, bo z Barlowem pewnie się pożegnamy, a to Hrycaniuk nie spełnia oczekiwań, w drużynie nie ma wychowanków itd. To wszystko pewnie prawda, ale jakie ma ona znaczenie dziś? Zespół bez większego wysiłku wygrywa w lidze, potknął się jak dotąd raz, ale chyba tylko dlatego, że uvalinowska maszyna była jeszcze nie do końca naoliwiona i nie pracowała na najwyższych obrotach.
Stelmet toczy wyrównaną walkę z europejskimi potęgami
Stelmet od kilku meczów gra jak równy z równy z potęgami europejskimi, był o krok od sprawienia megasensacji - zwycięstwa w Pireusie. Powetował to sobie choć częściowo - zwyciężając w Niemczech i otwierając sobie drogę do "Top-16". Awans do drugiej rundy będzie szalenie trudny, ale już sam fakt, że Stelmet ma realne szanse na to, by pokusić się o szesnastkę w debiutanckim sezonie euroligowym budzi podziw - ba nawet zachwyt! Jak tu być pokornym i podchodzić do wszystkich rywali z należytą koncentracją i obowiązkowym szacunkiem? To zadanie trudniejsze, niż ogranie co najmniej kilku drużyn, które zielonogórskiej plejadzie nie dorastają nawet do pięt.
Jaka przyszłość?
Sezon jest długi. Na razie jesteśmy na samej górze, bo forma wyraźnie wzrosła. Oczywiście, obniżki też należy się spodziewać, bo nie ma możliwości, by utrzymać równą dyspozycję przez cały sezon - to wręcz niemożliwe. Stała się rzecz zupełnie inna. O koszykówce dziś rozmawiamy z kontekście walki nie z Rosą Radom, lecz z Malagą, a emocje ze spotkań z Kotwicą Kołobrzeg przenosimy na dreszczowiec z Galatasaray Stambuł. Daleko mi do formułowania tezy, że jesteśmy w koszykarskim raju, którego nikt nie chce opuszczać. Ale z drugiej strony - jeśli już się tam znaleźliśmy, musimy mocno uważać na zakazane owoce. Z wysokiego konia można szybko spaść, jeśli będziemy jeździć nieuważnie. Może to sen. Jeśli tak, chciałbym, aby trwał jak najdłużej.
Maciej Noskowicz